Шрифт:
Интервал:
Закладка:
Jak zahipnotyzowana pokręciła głową. A potem to zrobiła.
– Niech pan uwa…!
Jej własny jęk nie pozwolił jej dokończyć. Dodo miał w palcach prawdziwe imadło. Ale drugą, swobodną ręką zdołała wskazać Kucyka. Czy raczej miejsce, gdzie był przed sekundą. Bo teraz znikł.
– Nie? – kierowca jakby nie zauważył niczego poza ruchem jej głowy. – Nikt na mnie nie czeka? – wskazał palcem na południe i drogę do miasta.
– Jeszcze raz się odezwiesz – wyszeptał Dodo, przykładając usta do skroni dziewczyny – a obetnę ci ozorek i wyczyszczę nim cipę.
Nie wiedziała, czy przesądził strach, czy świadomość, że niczego już nie zmieni. W każdym razie nie powtórzyła okrzyku. Patrzyła ze zgrozą, jak za plecami kierowcy pojawia się ozdobiona kucykiem głowa i jak ta głowa odskakuje gwałtownie w tył.
Mało kto jeździ z zablokowanymi drzwiami. Kucyk musiał być bardzo zdziwiony, kiedy klamka wyśliznęła mu się z dłoni, a on sam odleciał aż na środek jezdni.
– Chcecie się przejechać? – obejrzał się w tamtą stronę kierowca. Furgonetką aż zakolebało, ale on nie wyglądał na poruszonego. – Niestety, wszystkich nie wezmę. Ale panie mogę.
Olo puścił Monikę, doskoczył do prawych drzwiczek. Tylko po to, by od razu zawrócić i złapać za włosy zrywającą się do ucieczki dziewczynę.
– Stój, kurwo! – wrzasnął. – Rusz się, to tak ci przypierdolę…
Po drugiej stronie Kucyk przestał się wieszać na klamce. Obaj posłali szefowi wyczekujące spojrzenia.
– No dobra – powiedział Dodo. – Nie jesteś głupi, koleś. Udało ci się, a teraz zjeżdżaj. Nic do ciebie nie mamy.
– Gracie, chłopcy? – dobiegł z szoferki opanowany, trochę nieludzki w swym spokoju głos. – Zaryzykujecie partyjkę?
– Co on nadaje? – Olo popatrzył z niedowierzaniem na Doda. – A myślałem, że to ja jestem nagrzany. Dziadek bredzi, jak Boga kocham.
– Ostatni raz daję ci szansę – wzruszył ramionami Dodo. – Pal gumy w tym rzęchu albo my was przypalimy.
Mężczyzna z furgonetki znów zaskoczył wszystkich – wysiadając. Było to tak sprzeczne z logiką podobnych sytuacji, że Olo cofnął się odruchowo.
– To się nazywa bieszczadzki poker – powiedział cicho kierowca. Stał obok uchylonych drzwi, nie patrząc w lewo, gdzie Kucyk, znów powolutku, obchodził przednią maskę. – Stamtąd pochodzę.
– Naprawdę? – przeciągnął zgłoski Dodo. – No proszę, i tak daleko sobie cmentarz upatrzyłeś.
– To łatwa gra. I tania. Nie trzeba kart.
Kucyk był już przed prawym reflektorem. Drzwi przysłaniały go tylko częściowo i Dorota nie mogła zrozumieć, dlaczego ten wariat kompletnie go ignoruje.
– Gra się tak – przybysz z południa odrobinę przyspieszył. – Jedna strona mówi: „Mam spluwę, jak ją wyjmę, to w każdego raz strzelę”. Druga deklaruje, czy wierzy, a potem ten, kto wygra licytację…
Kucyk skoczył, w biegu zwalniając ostrze sprężynowego noża. Liczył na zaskoczenie, więc nie próbował obiec drzwiczek, tylko dźgnąć pod nimi. Dostał drzwiami w twarz. Cios nie był mocny, ale szybki i Dorota nie zdziwiła się, widząc, jak pada na plecy, tuląc w dłoniach rozwalony nos.
Olo zrobił krok do przodu i znieruchomiał na widok wskakującej pod kurtkę dłoni kierowcy. Dodo pomyślał chwilę i też włożył rękę – w kieszeń dresowych spodni.
– Ostro pogrywasz – powiedział, nie wyjmując jej. – Ale przegiąłeś. Niby czemu miałbyś mieć spluwę? Pokaż, to uwierzę.
Kierowca lekko pokręcił głową.
– Nie zrozumiałeś. Cały urok polega na tym, że się nie pokazuje. To poker. Chcesz sprawdzić – płacisz.
– Zalewa – mruknął Olo. Wziął przykład z innych i też sięgnął do kieszeni. Dłoń wróciła z palcami sklejonymi obrączkami kastetu.
– Co wam chcieli zrobić? – zwrócił się do Moniki kierowca.
– Nie to, co tobie – Olo przeciągnął lewą dłonią po kastecie. – Tobie zrobię jajecznicę.
– Dobra, nie mam czasu – wzruszył ramionami człowiek z Bieszczad. – Puszczacie panie, ładnie przepraszacie, oddajecie swoje dowody, żeby policja się nie musiała przepracowywać. Albo do widzenia. Ty – wskazał Ola lewą ręką – stracisz jaja. Nie wiem, czy dam radę odstrzelić oba jedną kulą, ale jak nie chcecie grać, to też nie będę taki honorowy i poprawię drugą. Ty, łysol, jesteś tu szefem. Idziesz do piachu. A ten szybki – zerknął na jęczącego Kucyka – obejdzie się bez rzepki w kolanie. To jak? – Nagle zęby błysnęły mu w najpaskudniejszym uśmiechu, jaki Dorota kiedykolwiek oglądała. – Gracie?
Nie wyjął prawej dłoni. Nie poruszył się. Po prostu stał, a twarz wykrzywiał mu grymas, w którym było coraz mniej uśmiechu, a coraz więcej śmierci.
Dorocie mimo wszystko nie chciało się wierzyć, kiedy kastet z brzękiem upadł na chodnik.
– Pieprzę to – wymamrotał Olo. – Pieprzę.
– Jeśli nie macie dokumentów – przypomniał sobie kierowca – będę musiał was jakoś unieruchomić do przyjazdu policji. Lepiej, żebyście mieli duży bagażnik – zerknął na samochody. – Inaczej trzeba będzie po nóżce złamać. Albo i obie, bo widzę, że straszni z was twardziele. We trzech, z nożami, na dwie dziewczyny… Tak – kiwnął głową. – Po dwie będzie lepiej.
– Ty kutasie… – Dodo wyszarpnął dłoń, kciukiem zwolnił sprężynę. Muskularne ramię opasało szyję Doroty. – A co teraz powiesz?
Ostrze noża błyskawicznie oparło się o krtań dziewczyny. Stojący naprzeciwko mężczyzna nie próbował podejmować wyścigu. Dorota pomyślała ze zgrozą, że wcale się nie przejął.
– Łysy, łysy… – pokręcił głową jak ktoś, komu nie mieści się w niej naiwność rozmówcy. – Nie za dużo filmów? Co ci się wydaje – że teraz odłożę broń? Nie pomyślałeś, że ja tej laski w ogóle nie znam? – Dodo patrzył na niego, mrużąc oczy w wąskie szparki. – I nie zapłaczę się po niej z żalu? Że po prostu naszła mnie ochota komuś przypierdolić? Tobie na przykład?
– Mam ciachnąć? – zapytał cicho Dodo.
– Twój wybór. Powiem ci tylko, co zrobię, jak ją chociaż skaleczysz. Nie, żeby mi tak zależało. Ale zawsze trzeba ustalić jakieś reguły, nie? No więc najpierw przestrzelę ci nogi, żebyś nie wierzgał. Potem – lewa ręka dotknęła burty ładowni – wyjmę toporek. Zawsze go wożę, to przez to dzieciństwo w lesie. No więc wezmę go i ładnie cię oprawię. Mam też pasy do spinania ładunku, wiesz, takie z klamrami. Ścisnę, obetnę nogi. Znów ścisnę, obetnę ręce. Jak się zjawi karetka, to powinieneś żyć w najlepsze. Na pewno cię odratują.
– On jest… to świr – wykrztusił Olo.
– Będziesz miał głowę, kadłub i małego. Nie jestem taki, małego ci zostawię. Może jakaś litościwa pielęgniarka czasem zrobi ci trochę przyjemności, kto wie?
Gdzieś z oddali przyniosło wycie syren. Dorota pomyślała, że może nie doceniła klientów restauracji albo tych z autobusu. Ale przede wszystkim nie doceniła tego niepozornego faceta, który stał parę kroków przed nią i chyba zwyczajnie drapał się pod pachą. Bo był skuteczny. Nie chciało jej się wierzyć – ale naprawdę był. Nóż nie dotykał już jej gardła. Za bardzo drżał, a Dodo słuchał uważnie i wolał nie ryzykować przypadkowego draśnięcia.
Kiedy metal brzęknąl o płytę chodnika, zaczęła płakać.
* * *
Żelazne drzwi otworzyły się i w progu celi stanęła porucznik Izabela Dembosz. Pod pachą ściskała koc, w dłoni laptopa. Kiernacki dźwignął się na łokciu, uniósł brwi w niemym pytaniu. Nie odpowiedziała.
– Wizyta? Jak miło. Baczność, kapralu. Za moich czasów wojsko dźwigało tyłki, gdy oficer wchodził na salę.
Siedzący na przeciwległej pryczy Dopierała posłał mu nieokreślone spojrzenie, zerknął ku drzwiom, a na koniec, z wyraźnym ociąganiem, wstał.
– Spocznij – mruknęła Iza. – Dawno tu jesteście?
– Ja dawno. Ale kapral właśnie skończył spowiedź. To miłe, że tak dbacie o podwładnych, poruczniku. Zimno w tym pudle. Komputer też dla nas?
– Też – wymruczała. Minęła ich prycze, położyła laptopa na jednej z dwóch pozostałych, ulokowanych bliżej osłoniętego blachą okna. Sama usiadła na drugiej z kocem na kolanach. – O co pytali, Dopierała?
– Pewnie o to samo – wzruszył ramionami. – To naprawdę dla mnie? Koc znaczy… Mamy tu spać?
Nie odpowiedziała.
– A pan, kapitanie? Ile im pan powiedział?
Kiernacki pomyślał chwilę, po czym usiadł po turecku.
– Wszystko, co powinni widzieć – uśmiechnął się szeroko. – Nazwisko, stopień, numer służbowy.
– Proszę? – nie zrozumiała.
– Jeniec wojenny nie musi mówić więcej. Możecie zapewnić Zagrodę, że nie puściłem farby. Nie wiedzą, że to pod nim służę.
Spojrzała spode łba, podejrzliwie. Potem pytająco, na kaprala.
– On coś pił?
– Mnie pani porucznik pyta? – zdziwił się Dopierała.
– Zdrowie Wesołowskiego – wyręczył go Kiernacki. – Ze znanej ci flaszki. Nie uwierzysz, ale nie poległa. Pół pokoju wywróciło do góry nogami, a tej nic. – Zerknął zdziwiony w dół. – Po co zdejmujecie buty, poruczniku?
Usiadła tak jak on, poprzedzając krytyczny moment naciągnięciem koca na kusą spódniczkę. Do Kiernackiego dotarło, że jest w tym samym stroju, tyle że wilgotnym po usuwaniu krwi.
– Mam powód – zapewniła. – Nie sypiam w butach.
– Panią też…? – Dopierała nie dokończył. – Nie skontaktowali się z generałem?
– A jakże. Ale jakoś nie zrobił na nich wrażenia. Jeśli dobrze rozumiem, boją się nas zwolnić bez polecenia co najmniej komendanta wojewódzkiego. A o tej porze komendanci są mało dostępni.
– Zero litości dla jeńców – pokiwał głową Kiernacki. – Czarny chleb i woda. A propos, nie było mowy o kolacji? Nie po to obalaliśmy imperium zła, żeby o suchym pysku…
– Powinnam wtedy za panem pójść. Tak się uwalić… Widać, kto was szkolił.
– Powinnaś… – chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
– Ponoć ten od karabinu zwiał – przerwał krótką ciszę Dopierała. – Nie popisała się policja.
– To dziura – mruknęła Iza. – Mało ludzi, trudny teren. Ale jeszcze nic straconego. Szukają w całym województwie.
– A nas zapuszkowali.
– Nawet im się nie dziwię. Jak się zaczyna od przesłuchiwania takiego Kiernackiego…
– Słyszałem – pochwalił się Kiernacki. – A tak w ogóle to nie jestem pijany. To manewr taktyczny. Jak się nie chce odpowiadać glinom na niewygodne pytania, najlepiej dać w szyję.
– Na prokuratorów też to działa? – zapytała. Posłał jej kose spojrzenie. – Mniejsza z tym. Naprawdę wygłupiał się pan z tym jeńcem wojennym?
– To nie wygłup. Prowadzimy przecież wojnę. A ja jestem w wojsku. Szczerze mówiąc, tylko to mnie tu trzyma.
– Nie licząc drzwi – zauważył Dopierała. Potem chuchnął w dłonie. – Zimno. Nie wie pani porucznik, czy koce przysługują tylko kadrze?
– Dzisiaj tak. Zwinęli tłum Azjatów na granicy. Areszt pełny. Komendant powiedział, że i tak mamy szczęście. Dostaliśmy celę dla VIP-ów. Każdy ma własną pryczę.
– Wolałbym koc. Ta maszynka jest na chodzie? – wskazał komputer.
– Pizzę możemy zamówić, ale na kawalerię nie licz. Pan kapitan zafundował nam zimny nocleg i nie da się tego odkręcić. Podpadł Woskowiczowi, a to on teraz rządzi.
– Mam pomysł – powiedział Kiernacki, obracając się na brzuch, co pozwalało mu patrzeć w stronę dziewczyny. – Zadzwoń do niego.
Dopiero teraz zwrócił uwagę, że wybrała pryczę na przedłużeniu jego pryczy.
– Jest pan na tyle trzeźwy, żeby poważnie rozmawiać?
– Z Woskowiczem? Zawsze. Aczkolwiek bez wielkiej…
– Ze mną – parsknęła. Kiernacki przywołał na twarz rozanielony uśmiech. Nie wzruszyło jej to. Wskazała głową drzwi, dodając półgłosem: – Dyskretnie.
– Podsłuchują? – wyszczerzył zęby. – Prostoduszne gliny z Leska?
Przyglądała mu się z zadumą. Miała poważną twarz. Powoli uczył się poznawać, kiedy jest poważna – tak naprawdę. Przestał stroić małpie miny.
– Coś złego? – zapytał cicho. Drgnęła, zaskoczona zmianą w jego głosie. – Martwisz się.
Rozchyliła usta, jednak nie zaprotestowała.
– Dopierała, mógłbyś iść spać?
– Proszę? – Kiwający się z dłońmi pod pachami, wyraźnie zmarznięty kapral znieruchomiał. – To znaczy… Aha. Jasne.
– Bez koca nie zaśnie – powiedział Kiernacki, nie patrząc na nikogo. – W tym mundurze też nie. Nie chciałem poruszać tej kwestii, bo facetowi po czterdziestce i bez żony niezręcznie jest składać pewne propozycje, kiedy siedzi w celi z ładnym chłopakiem. Ale jak już mamy przyzwoitkę… Powiedz mu, żeby zdjął te łachy. Wytarł nimi cały trawnik, a rano padało.
Iza zwinęła koc i rzuciła Dopierale.
– Dzięki – mruknął, niepewnie obracając prezent w dłoniach. – Ale raczej… Pani ma na sobie jeszcze mniej.
– Nie bądźcie bezczelni, Dopierała – upomniał go Kiernacki. – Nie komentujcie, co wasz dowódca ma na sobie, a czego nie.
Nie spodziewał się, że oboje skwitują to uśmiechami.
– Możemy się zamieniać co jakiś czas – zgodziła się łaskawie. – A pan kapitan może pożyczyć mi kurtkę. W ramach redystrybucji dóbr. To pojęcie jest zdaje się bliskie jego sercu.
– Pan kapitan ma lepszy pomysł – Kiernacki wskazał palcem najpierw na nią, potem pod swój koc. Oczekiwał lekkiego rumieńca. I nie zawiódł się.
Znokautowała go inaczej: wykonując lekki, ale niemożliwy do przeoczenia ruch głową, a potem cofając się i dopełniając zaproszenia skinieniem dłoni.
– Kurtka dla niego – wskazała też nieźle zaszokowanego Dopierałę. – Tu jest gorzej niż w psiarni. A ja nie chcę tracić dobrego kierowcy. Naprawdę powinniśmy pogadać w cztery oczy. No i nie bądźmy dziećmi. Jest zimno, a nas nie stać na chorowanie.
Kiernacki namęczył się, usiłując dobrać tempo i styl zdejmowania kurtki. Zbytni pośpiech – napalony kochanek. Zwłoka – striptiz. Tak źle i tak fatalnie. Dobrze chociaż, że Dopierała zademonstrował klasę i natychmiast skupił się na zdejmowaniu butów.
– Zmieścimy się? – Iza wyciągnęła się bardziej na boku niż plecach, wcisnęła w krawędź przy ścianie.
– Współczesne wojsko lepiej dba o linię. – Położył się ostrożnie obok, naciągnął koc na oboje. Uważał, by jej nie dotknąć. – A rząd o to, by nauczyciele nie utyli.
– Znów rządzą pana ulubieńcy. – Prycza była szeroka, ale choć się nie dotykali, twarz od twarzy dzieliło niewiele. Pewnie dlatego od razu, spontanicznie i jednomyślnie, przeszli do szeptu.
– Twoi.
– Moi? – szyderczy śmiech w wydaniu szeptem całkiem jej nie wyszedł. – W życiu nie głosowałam na komunistów. I nigdy nie będę.